sobota, 21 września 2013

Prolog

 Ciemną noc z 29 na 30 października 1981 roku rozdarły rozbłyski świateł. Wyjący z bólu i zawodu śmierciożercy stopniowo ulegali Zakonowi Feniksa. Posesja Riddle Mannor drżała. Z sufitu sypał się tynk, a dwie małe dziewczynki kwiliły ze strachu. Ich matka w popłochu rozmawiała z mężem.
- Musimy je rozdzielać Tom? Czy to naprawdę konieczne? – spytała drżącym głosem brunetka.
- Tak, moja droga. Inaczej Zakon dowie się o nich szybciej byśmy chcieli. Hermiona trafi do mugoli, a Isabelle wychowa ktoś z naszych znajomych.
- Kto? Kto będzie wychowywał nasze córki?! Tom! – krzyknęła kobieta.
- Uspokój się! – warknęła Bella – Ja nawet nie wiem, czy odnajdę moją córkę za kilkanaście lat!
- Przestańcie natychmiast! Severusie – zwrócił się do wchodzącego mężczyzny – zabierz Hermionę, a ty Bellatriks weź Isabelle. Szybko!
Obydwoje deportowali się z głośnym trzaskiem. Po chwili w łóżeczku znalazło się dwoje przypadkowych dzieci z sierocińca. Tom i Diana stali, czekając na Dumbledore’a i jego świtę. Po chwili wpadł on, a za nim James Potter, który spojrzał na Czarnego Pana, a potem potknął się. Zupełnie przypadkowo. Albus i jego brat Aberforth skierowali różdżki ku kołysce i zgodnie krzyknęli:
- Avada Kedavra!
Maluchy znieruchomiały, a Diana z mężem deportowali się, unikając kolejnych zielonych promieni. Po chwili w całej posiadłości zapanowała cisza. Potem dało się słyszeć szyderczy śmiech Albusa Dumbledore’a.

***

- To była zdrada, Potter!
- Nieprawda. Albusie! Nie zdradziłbym Zakonu! Pewnie trafił mnie Confundus!
- Nie oszukuj mnie James. Ja wiem, co to było. Zdrada. 
 
***

Otworzył drzwi do domu Potter’ów. Perlisty śmiech Kathrin wypełnił powietrze. Mały Harry szalał na malusieńkiej miotełce. Kobieta spojrzała na niego zdziwiona.
- Co tu robisz Albusie? Co cię sprowadza? – zapytała. Właśnie szykowała kolację.
- Chcę porozmawiać z Jamesem. – Kobieta spoważniała, ale odparła tym samym tonem:
- Och, jest na górze, pracuje.
Spojrzeli na siebie podejrzliwie, a po chwili Dumbledore znalazł się na piętrze. Zobaczył tam mężczyznę siedzącego pośród sterty papierów. Zanim ten podniósł głowę, starzec wycelował w niego różdżką. Błysnęło zielone światło.
W domu zrobiło się cicho. Zbiegł na dół, chwilę później i kobieta leżała martwa na podłodze salonu. Wziął chłopca na ręce i wymruczał:
-  Da cicatrix*.
Wyszedł, pozostawiając chłopca wśród gruzowiska. W końcu był niepokonany.

***

- Musimy to zrobić.
- Wiem ojcze, pokonamy go, ale chłopcy będą nasi.
- Porozmawiam z ich rodzicami. Nie ma problemu, córeczko. Kochasz tego chłopca?
- Tak.
- A jeśli ona go wybierze?
- To ustąpię pola.
Spojrzał na nią z podziwem i pokiwał głową. Potem pochłonął ich mrok.
__________________________________________________________________

*nadaj bliznę (łac.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz